Kto w małej sprawie...

Wspominając początki MSJ w naszym regionie nie sposób nie zauważyć, że to wszystko zaczęło się od błahej propozycji sprowokowanej trudnym wydarzeniem - odejściem ze stanu kapłańskiego ks. Daniela. Ale gdzie grzech się wzmógł tam tym obficiej rozlewa się łaska. Jedni widzieli tylko zgorszenie i powód do narzekania, a Wiesiek z Adamem doświadczyli współczucia i postanowili się modlić za kapłanów. Ta drobnostka okazała się źródłem łaski, która wyraźnie dotknęła, i wciąż dotyka życia wielu z nas.

Dziś, 10-11 lat później, ani Wiesiek, ani Adam, nie uczestniczą już regularnie w spotkaniach męskiej grupy, ale dzieło zapoczątkowane przez Ducha Świętego poprzez nich wciąż trwa. A tak łatwo można było je przeoczyć, nie pójść za tym niepotwierdzonym przez zewnętrzne autorytety natchnieniem.

Tak sobie myślę - ile razy ja jestem posłuszny lub nieposłuszny Duchowi Świętemu w małych rzeczach? Dlaczego jestem skoncentrowany raczej na dużych sprawach i dlaczego lubię sobie je najpierw po ludzku poukładać, potwierdzić? Ile razy zablokowałem strumień Bożej łaski i nie dopuściłem do realizacji Jego woli? A Jezus przecież mówi - kto w małej sprawie jest niewierny ten i w wielkiej niewierny będzie.

Mam też osobiste wspomnienia dotyczące początków "Bożych projektów". Ich losy potyczyły się różnie. Dla przykładu wspólnota ewngelizacyjna Droga Prawda Życie, która w znaczący sposób mnie duchowo ukształtowała, istniała tylko kilka lat. Byłem w niej zaangażowany od początku do końca jej istnienia i wiązałem z nią życiowe nadzieje (byliśmy w tym czasie zafascynowani francuskim wspólnotami życia). W tym samym czasie byłem zaangażowany w duszpasterstwie akademickim u św. Michała w Gliwicach. Tydzień po pierwszej ewangelizacji, przeprowadzonej przez wspólnotę Maranatha z Zabrza, proboszcz ogłosił z ambony (bez wcześniejszej ze mną konsultacji), że będę odpowiedzialny za czwartkowe spotkania modlitewne (oczywiście zaraz po mszy św. pobiegłem do zakrystii, aby dać upust temu, co myślę o takim załatwianiu spraw, ale ks. Henryk, dobrze znając moje słabe punkty, nie wszedł w dyskusję tylko powiedział: "Duch Święty mi kazał"). Tak zaczęły się spotkania modlitewne - kilka osób, bez żadnego przygo­to­wa­nia. Najtrudniejszą wówczas dla nas rzeczą było zdecydować kiedy i jak zakończyć modlitwę (czasem kończyliśmy grubo po północy). Dziś ta wspólnota istnieje już 25 lat i przewinęło się przez nią bardzo wielu studentów. Tam poznałem Wieśka (tego, od którego rozcząłem ten artykuł). Tam też poznałem Dawida, naszego obecnego lidera. Nie wspominając już o tym, że ta wspólnota była kolebką dla wielu innych wspólnot i prawdziwą kuźnią liderów. Bóg robi wielkie rzeczy z małych decyzji, ale czasem też rozprasza nasze zbyt wielkie plany i zamierzenia.

Wspomnienia, którymi się podzieliłem, motywują mnie do sięgnięcia po raz kolejny do Psalmu 131, aby szukać codziennej wierności i trwania w Bożej obecności. W umyśle jednak muszę toczyć wciąż walkę z tym, co podpowiada mi świat i moja niezdrowa ambicja. Czy to co małe i zwyczajne jeszcze mnie pociąga? Czy myślę, że Bóg objawia się wyłącznie w sposób spektakularny? Czy szukanie tej nadzwyczajności nie odciąga mnie od codziennej wierności?

„Panie, moje serce się nie pyszni
i oczy moje nie są wyniosłe.
Nie gonię za tym, co wielkie,
albo co przerasta moje siły.
Przeciwnie: wprowadziłem ład
i spokój do mojej duszy.
Jak niemowlę u swej matki,
jak niemowlę – tak we mnie jest moja dusza.
Izraelu, złóż w Panu nadzieję
odtąd i aż na wieki!”
Psalm 131


Robert Piątek



Idź do: